Do 1 lutego wielkie sieci handlowe, z Biedronką i Lidlem na czele, otwierały się w niehandlowe niedziele jako placówki świadczące usługi pocztowe.
Pod naciskiem związkowców Sejm zmienił przepisy i teraz z tego przywileju mogą korzystać wyłącznie placówki osiągające z usług pocztowych minimum 40 procent swoich przychodów. To uniemożliwiło niedzielny handel supermarketom i hipermarketom, a jeszcze w styczniu w niedziele otwarte były nawet jako poczta wielkie markety budowlane.
Analitycy Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna niedawno zapytali Polaków o to, czy popierają zakaz prowadzenia działalności handlowej w niedziele. Sondaż ten opisała Wirtualna Polska. Okazuje się, że sami konsumenci w większości chcieliby, aby sklepy pozostały otwarte (47 proc. respondentów jest przeciwnych zakazowi). Nieco mniej, bo 42 proc. uczestników sondażu poparło obostrzenia. Pozostali pytani nie mieli sprecyzowanej opinii w tej kwestii.
Istnieje jednak grupa kategorycznych przeciwników otwierania sklepów w niedzielę. To związkowcy NSZZ „Solidarność”, którzy nie kryją oburzenia.
Marek Lewandowski, rzecznik związkowców, pytany w Radiu ZET o stosunek „Solidarności” do opisywanych praktyk, stanowczo wyjaśnił, że w ocenie zrzeszonych pracowników mowa tu nie o wykorzystywaniu luk w prawie, a o jego ordynarnym łamaniu.
– To są wytrychy, to jest bezczelne obchodzenie prawa. A jeżeli duży market otwiera się jako dworzec autobusowy, to przypominam, że na dworcu nie można sprzedawać alkoholu. Więc jeśli w takim markecie sprzedawany jest alkohol, to jest to już ordynarne łamanie prawa – wyjaśnił. I dodał, że w tej sprawie związkowcy zamierzają współpracować z Państwową Inspekcją Pracy. W skrajnych przypadkach NSZZ „Solidarność” będzie się domagała odbierania łamiącym zakaz placówkom koncesji na alkohol i kar pieniężnych sięgających nawet 100 tysięcy złotych.
– Jeżeli prawo jest nieludzkie i utrudnia ludziom życie, będzie omijane – mówi prof. Jacek Poniedziałek, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu: zawsze znajdzie się do tego odpowiednia „furteczka”. Przepisy w Polsce są traktowane wybiórczo, jeśli uderzają w nasze poczucie wolności. Sprzedawcy będą stale szukać sposobu na to, żeby ominąć zakaz handlu, a konsumenci będą temu przyklaskiwać. Podobnie jest z respektowaniem kodeksu drogowego – przyjęło się, że jeśli przekroczymy prędkość o „symboliczne” 15 km/h, policjant nawet nie podniesie radaru. Pewnego rodzaju klimat kulturowy w Polsce sprawia, że stale poszukujemy rozwiązań, które pozwolą nam radzić sobie z utrudnieniami. Kolejną sprawą jest niemożność zbudowania prawa, które wyczerpałoby wszelkie możliwe ewentualności i było na tyle szczelne, aby nie zrobić żadnego wyłomu – podkreśla.
Mimo uszczelnienia od 1 lutego 2022 r. zakazu handlu w niedziele, większość z blisko 8 tysięcy działających już w Polsce sklepów sieci „Żabka” pozostaje otwarta we wszystkie dni w tygodniu.
Mogą legalnie działać w każdą niedzielę dzięki innemu wyjątkowi w przepisach: zakaz nie obejmuje placówek, w których właściciel staje za ladą osobiście i na własny rachunek lub korzysta nieodpłatnej pracy krewnych.
Pozostawiając tę furtkę ustawodawca chciał wesprzeć drobny handel. Ale jest jeszcze 31 innych furtek – i część handlowców najwyraźniej zamierza je wykorzystać - ujawnia Dziennik Polski.
Okazuje się, że można legalnie zatrudnić w sklepie obce osoby w każdą niedzielę – ale nie w charakterze sprzedawców tylko ochroniarzy pilnujących stoisk samoobsługowych, albo lady. Drugi sposób polega na skorzystaniu z przepisów ustawy covidowej – umożliwia ona zatrudnienie pracowników w niedziele do rozkładania towaru na półkach w sklepie. Nie mogą oni obsługiwać klientów, więc placówki wprowadzają płatności w kasach samoobsługowych.
Żabka pracuje nawet nad sklepami w ogóle bez personelu. Jeden z takich sklepów już działa w Krakowie.
Napisz komentarz
Komentarze