„Patologia językowa już przejęła kontrolę nad profilem ministerstwa” – napisał na platformie X poseł Suwerennej Polski, komentując wpis Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Resort zapowiadał wizytę Agnieszki Dziemianowicz-Bąk w telewizji. To nowa ministra. I właśnie to słowo przeszkadza posłowi Knthakowi.
Zresztą nie tylko jemu.
Beata Szydło: Niszczenie języka
„W jakim języku jest ten wpis? Lewica zaczyna używać urzędów państwowych, żeby promować swoją zideologizowaną nowomowę” – napisała była premier Beata Szydło.
W jej rządzie i kolejnych rządach PiS wszyscy szefowie resortów byli ministrami. Panem ministrem lub panią minister.
„A swoją drogą, PiS obejmując władzę, natychmiast zajął się w tym ministerstwie przygotowaniem programu Rodzina 500 plus oraz innymi reformami społecznymi. Obecna władza woli się skupić na niszczeniu poprawnej polszczyzny” – dodała Szydło.
Rząd Tuska
W nowym rządzie jest 7 kobiet. To:
- Barbara Nowacka, minister edukacji,
- Izabela Leszczyna, minister zdrowia,
- Paulina Hennig-Kloska, minister klimatu i środowiska,
- Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, minister rodziny, pracy i polityki społecznej,
- Marzena Okła-Drewnowicz, minister do spraw polityki senioralnej,
- Katarzyna Kotula, minister do spraw równości,
- Agnieszka Buczyńska, minister do spraw społeczeństwa obywatelskiego.
Oficjalnie się paniami minister, ale same siebie nazywają „ministra”. I chcą, aby tak się do nich zwracać. W użyciu jest także słowo „wiceministra”.
Zaczęło się od Muchy
Skąd w polskiej polityce wzięło się to słowo? Wprowadziła je Joanna Mucha, kiedy była ministrą sportu. Zaczęła tak o sobie mówić w 2012 roku.
– Jak się do pani zwracać? Pani minister? – zapytał Muchę w telewizji Tomasz Lis.
– Pani ministro, jeśli mogę – odpowiedziała Mucha.
I zaczęła się dyskusja o tym, czy Mucha chce zmienić język polski. I o tym, czy „ministra” jest słowem ładnym i właściwym.
Nowe nazwy żeńskie
Urszula Andrejewicz z Uniwersytetu w Białymstoku w swojej pracy na ten temat wyjaśnia, że język się zmienia i nikogo nie dziwi „dyrektorka”, ale niekiedy nowe formy mogą zastanawiać.
„Kiedy pojawia się potrzeba, pojawiają się nowe nazwy żeńskie, nawet jeśli brzmią dziwnie czy są trudne do wymówienia. Z nowych feminatywów możemy wymienić na przykład wizażystkę (powstał nowy zawód i pojawiła się potrzeba powstania nowego leksemu), często pojawiają się nowe nazwy żeńskie w sporcie. Jeśli tylko jakaś sportsmenka zaczyna odnosić sukcesy, upowszechnia się odpowiednia nazwa” – czytamy w pracy Andrejewicz.
Autorka jako przykład podaje kolarkę – kobietę kolarza.
Polacy już zdecydowali?
Funkcjonowanie w polszczyźnie rzeczowników stanowiących żeńskie nazwy stanowisk czy funkcji to problem. Spowodowany jest przyczynami społecznymi, ale także gramatycznymi. Po prostu niektóre słowa brzmią źle, trudno je wymówić.
„Ciągle nieustabilizowane wymagania gramatyczne tych jednostek, istnienie kontekstów, w których z trudem buduje się poprawne konstrukcje składniowe z formami żeńskimi, stanowią istotny argument, żeby postulować rozpowszechnianie nazw żeńskich stanowiących regularne derywaty od nazw męskich: profesorka, dyrektorka, ministra itp.” – postuluje naukowczyni.
Ale też przyznaje: „Wydaje się jednak, że Polacy już zdecydowali: wolą panią minister niż panią ministrę, a nawet panią dyrektor niż panią dyrektorkę. Ta grupa nazw funkcjonuje zupełnie dobrze w polskim systemie językowym”.
Kobiety same wybrały tę formę
Niektórzy językoznawcy przekonują jednak, że skoro to kobiety same zaproponowały formę „ministra”, to powinniśmy przy niej pozostać. Bo ona bardziej podoba się kobietom, niż zgodna z polską tradycją językową „ministerka” (tak jak: dyrektorka, lekarka, sportsmenka).
A zatem do rządu Donalda Tuska weszły ministry Nowacka, Leszczyna, Hennig-Kloska, Dziemianowicz-Bąk, Okła-Drewnowicz, Kotula i Buczyńska.
Napisz komentarz
Komentarze