Pan Piotr ma w domu dwa pistolety i AK47, czyli „kałasza”. – Dla ochrony. Dużo jeżdżę służbowo. Bardzo często za granicę – zarówno na zachód, jak i wschód. Kiedyś pomyślałem, że broń się przyda. Jak już zacząłem strzelać, to mnie wkręciło. Kupiłem więcej. Kupiłem kałasznikowa – opowiada.
O ile pana Piotra strzelanie pociąga, to jego żony Małgorzaty już nie. Ale i tak zaczęła właśnie strzelać. – Czasy są takie, a nie inne. Niech lepiej potrafi obchodzić się z bronią. Nie musi strzelać wybitnie, ale niech wie, gdzie się odbezpiecza i jak pociąga za spust – tłumaczy mężczyzna.
Te inne czasy to wojna w Ukrainie. Gdy Rosja zaatakowała niepodległe i niezależne państwo, Polacy ruszyli na strzelnice.
– Oczywiście, że mamy większe zainteresowanie – podkreśla Piotr Wiaderny, współwłaściciel strzelnicy, klubu i sklepu Molon Labe. – Zaczęło się po 24 lutego (tego dnia Rosja napadła na Ukrainę – red.). Na początku była to wręcz panika. Ludzie przychodzili i sądzili, że nauczą się strzelać w jeden dzień – dodaje.
Strzelnica w każdym powiecie
Zresztą strzelanie w Polsce przeżywa boom już od kilku. Kiedy władzę w Polsce przejął PiS, a Ministerstwem Obrony Narodowej kierował Antoni Macierewicz, zaczęto nawet realizować programy budowy miejsc do strzelania. Mówiło się o tym: „strzelnica w każdym powiecie”. Ale o ile rząd PO-PSL, budując przed laty orliki – boiska dla młodzieży, mógł się pochwalić sukcesem, tak las zapowiadanych strzelnic nie powstał. Przynajmniej tych za pieniądze państwa, bo zaczęły powstawać prywatne.
Polacy zaczęli strzelać. Spodobało im się to tak bardzo, że co jakiś czas któreś z konserwatywnych ugrupowań wraca do pomysłu liberalizacji prawa do posiadania broni. Teraz też rozgorzała taka dyskusja.
Według danych policji w grudniu 2021 roku w wydano 19 939 pozwoleń na broń.
Cel wydania pozwolenia na broń
ochronna osobista – 31 419 pozwoleń, 35 841 egzemplarzy broni
ochrona osób i mienia – odpowiednio 9 i 10
łowiecki – 132 501 i 356 595
sportowy – 45 895 i 123 076
rekonstrukcji historycznych – 86 i 327
kolekcjonerski – 39 529 i 132 982
pamiątkowy – 1732 i 2535
szkoleniowy – 940 i 6844
inny – 182 i 169.
W sumie na koniec ubiegłego roku w Polsce było 658 379 sztuk broni palnej, na którą wydano pozwolenie. Rok wcześniej ta liczba wnosiła 587 853, a jeszcze rok wcześniej 551 410. Jak widać – Polacy się zbroją.
Najprostszą drogą do zdobycia pozwolenia na broń jest zapisanie się do strzeleckiego klubu sportowego. Trzeba przejść 3-miesięczne szkolenie, wykonać długi zestaw badań – psycholog, psychiatra czy okulista – a potem wystąpić do policji o wydanie pozwolenia. Samo złożenie dokumentów jeszcze niczego nie przesądza, bo mundurowi chętnego do broni dokładnie prześwietlają. I dopiero wtedy wydają decyzję.
Można strzelać bez tych wymogów? Tak. Wystarczy przyjść na strzelnicę. Zapłacić i strzelać.
Radny chce strzelać
Sytuacja w Ukrainie wpłynęła też na edukację i firmy. Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki, już zapowiedział, że od września do szkół średnich wraca przysposobienie obronne. To przedmiot, na którym kiedyś uczono udzielania pierwszej pomocy, przyjęcia odpowiedniej pozycji, gdy obok upadnie granat, strzelania i obsługi broni. Zajęcia zaczęły się 1967 roku i prowadzono je do 2012 roku.
– Myślę, że gdybyśmy to zakomunikowali jeszcze kilka lat temu, to bylibyśmy poddani jakiejś mocnej krytyce ze strony opozycji. Dziś myślę, że wszyscy się zgadzają z tym, że przysposobienie obronne, najważniejsze elementy przysposobienia obronnego, które znamy z przeszłości, muszą wrócić. I wrócą od 1 września jako element edukacji dla bezpieczeństwa – ogłosił Czarnek.
To nie wszystko, bo trzy potężne państwowe spółki chcą wysłać tysiące swoich pracowników na szkolenia strzeleckie. Chodzi o Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, Pocztę Polską oraz Lasy Państwowe. Decyzja o szkoleniu obronnym ma wynikać próśb samych pracowników.
I to też nie wszystko, bo strzelać chcą też radni. Przynajmniej ci powiatowi z Radzynia Podlaskiego.
– Ja wprawdzie byłem w wojsku. Ale uważam, że w razie niebezpieczeństwa powinniśmy być przeszkoleni. Nie chciałbym, aby dochodziło u nas do tego, ale słyszymy, że w Ukrainie rosyjskie wojska porywają merów miast. Nie powinniśmy tego zaniedbać, bo w pierwszej kolejności, będziemy bronić swoich rodzin i ojczyzny – powiedział dziennikarzom radny PSL Marek Sulima, a władze powiatu nie skreślają tego pomysłu.
Wojna
Wróćmy jednak do Molon Labe. Kiedy po pierwszych dniach od wybuchu wojny nastroje się trochę uspokoiły, zaczęli przychodzić ludzie bardziej opanowani, którzy chcieli się broni nauczyć i wiedzieli, że nie zrobią tego z dnia na dzień. Zaczęły też przychodzić kobiety.
– O ile wcześniej stanowiły może 20 procent wszystkich chętnych, to teraz jest to jakieś 35 procent – szacuje Piotr Wiaderny.
Zmieniła się też struktura wieku strzelających. Wcześniej mieli około 30 lat, a teraz zgłaszają się starsi. 40-latkowie to norma. Trzeba tutaj dodać, że rocznik 1982 to ten, kiedy było jeszcze w szkołach przysposobienie obronne, ale raczej już się na nim nie strzelało. To też pierwszy rocznik, który uniknął powszechnego poboru do wojska.
– Często dzisiejszy 40-latek nigdy w życiu nie trzymał broni w ręku – mówi szef Molon Labe. – A teraz tacy ludzie chcą strzelać.
Problem w tym, że może nie być czym strzelać. Na rynku brakuje amunicji. Nie tylko przez wojnę i zwiększone zapotrzebowanie. Winna jest raczej pandemia. To wtedy wiele fabryk wstrzymało pracę, a łańcuch dostaw się załamał. W Polsce na dobrą sprawę nie ma producenta amunicji. Wszystko – od prochu przez łuski do spłonek – trzeba sprowadzać.
– Bardzo trudno jest dostać naboje kalibru 7,26 do kałasznikowa, a 2,23 do karabinu to już Święty Graal. Na rynku są jeszcze naboje do kbks-u – wylicza Piotr Wiaderny. I dodaje: – A to dla biznesu takiego jak mój nie jest dobra sytuacja.
Napisz komentarz
Komentarze